28 lipca 2006

Od rana istne tłumy wokoło. Można śmiało stwierdzić, że pogoda spisała się na medal – znów piękne słonko i ciepło. Jedną z atrakcji, jaką organizatorzy przygotowali na dziś jest wodowanie zabytkowej wiosłowej łodzi ratunkowej Papa Poydenot [zobacz Photostory],



ostatniej drewnianej łodzi tego typu używanej w ratownictwie morskim w tym regionie, zbudowanej w 1900 roku. Wielkie podniecenie towarzyszy całej operacji. Wszystko odbywa się tradycyjnymi metodami: łódź umocowana na starym, drewnianym wozie, jest opuszczana powoli po slipie za pomocą lin, bloków i przy udziale kilkudziesięciu przejętych swą rolą mężczyzn.



Na pokładzie dumna załoga ratowników, ubrana w tradycyjne stroje – śmiesznie, bo wszyscy wyglądają jak bliźniacy :)



Całej uroczystości towarzyszy oczywiście tłum gapiów, dziennikarze i telewizja.



Nie zabrakło też rzecz jasna mikrofonu i naszych nagrań – Patrycja aż weszła do wody, żeby nagrać ten najważniejszy dziś plusk :) Wszystko poszło zgodnie z planem i wkrótce z kei rozległy się owacje.


A teraz szybko, wracajmy na Soterię! Niedługo ruszają regaty! Codziennie rozgrywany jest jeden wyścig, jachty pogrupowane są według rodzaju ożaglowania – wczoraj ożaglowanie bermudzkie, dziś gaflowe a jutro skromna grupa „lugrowców”. Nasz start w regatach ma charakter czysto rozrywkowy - to wspaniała okazja, żeby obejrzeć z bliska te wszystkie wspaniałe jachty w pełnej krasie i pod pełnymi żaglami z niewielkiego dystansu – rzecz niemożliwa w porcie. Jeszcze tylko musimy wywiesić pod lewym salingiem flagę uczestnika regat




i możemy ruszać na start.
Nasz Kapitan zaprosił na pokład kilku młodych Francuzów – przyjaciół Pascal która wraz z mężem jest właścicielem starego drewnianego kutra rybackiego, urządzili tam pływające muzeum morskie. To miły gest pojednania między narodami – francuska młodzież na brytyjskim jachcie.



Start przegapiliśmy a poza tym i tak nie ruszyliśmy z linii startowej :) Poszliśmy prosto z portu tam gdzie zmierzały wszystkie jachty, kilkaset metrów przed nami.



I tak na pierwszej boi nie dość, że nie byliśmy ostatni to jeszcze sędziowie „odhaczyli” nas, czyli niby wszystko O.K.



Abstrahując od wyników regat, mieliśmy wielką frajdę podziwiając wspaniałe „drewniaki” wszelakich rozmiarów ścigające się ze sobą, więc przeważnie niosące wszystkie możliwe żagle skąpane w słońcu.





Ostatecznie nikt się nawet nie zainteresował czy i które miejsce zajęliśmy, najważniejsze było widowisko.




[wiecej zdjec z regat wkrotce w Galerii]

Wieczorem na ogromnej scenie grało kilka kapel rokowych i jedna pop-jazzowa.





Taka sobie muzyka… Niesłychane, że nikt nie zaprosił szantowców. Szanty za to słychać było na ulicach. Gorący wieczór i gorąca atmosfera otaczała nas zewsząd. Do schłodzenia pozostało jedynie piwo i wino. Międzynarodowe składy formowały się spontanicznie na chodnikach, aby razem wyśpiewywać żeglarskie pieśni,



słowem – atmosfera totalnej integracji ludzi morza. Wszystko to dzieje się każdej nocy do rana ze wspaniałą scenerią w tle…